Podkolorowane dane o mocy świecenia, zawyżana pojemność akumulatora czy brak certyfikatów, które sprzęt rzekomo posiada. Na klienta wybierającego przenośne oświetlenie czeka wiele pułapek – podpowiadamy, gdzie się czają i jak je ominąć.
ERROR: Content Element with uid "41059" and type "gridelements_pi1" has no rendering definition!
Wchodzimy na internetową aukcję, do sklepu internetowego, szukamy idealnej lampki, latarki, czytamy opisy produktowe. W końcu jest – przystępna cena, kosmiczna moc, będzie świecić bez końca, a certyfikaty rzucają na kolana. Kupno, uruchomienie i… rozczarowanie. Lampka-ideał okazała się nie mieć wiele wspólnego z opisem. Jak tego uniknąć i na co zwrócić uwagę wybierając oświetlenie?
Czy wiesz, że…
ANSI – potoczne określenie restrykcyjnej normy technicznej, ustalonej przez American National Standards Institute, którą spełniają produkty najlepszych marek. Wiodący producenci oświetlenia wykorzystują normę ANSI, by rywalizować latarkami przetestowanymi na tych samych zasadach. Pozwala to m.in. ustalić, że odległość na jaką świeci latarka mierzy się od jej czoła do miejsca, w którym emitowane przez nią światło spada do wartości 0,25 luksa. Wymóg spełniania normy ANSI coraz częściej pojawia się np. w przetargach na oświetlenie dla służb mundurowych.
Jak mierzy się lumeny
Pierwszą informacją, która rzuca się w oczy, jest moc strumienia świetlnego – podawana w lumenach wartość ma dać wyobrażenie o tym, jak mocno latarka świeci. Wielu mało znanych producentów podaje zaskakująco wysokie wartości, a latarki posiadające rzekomo 3500 lumenów, potrafią świecić słabiej niż te, której mają ich 1000. Jak to możliwe? Prawdopodobnie wynika to z opierania się tylko na danych technicznych diody. - Jeśli producent diody Cree podaje dla niej wartość maksymalną 1000 lumenów, to ona może być osiągnięta tylko w warunkach laboratoryjnych. Każda przeszkoda na „drodze” diody – soczewka, szybka – ujmuje jej mocy, o czym niektórzy zdają się zapominać – mówi Cyprian Lemiech, ekspert ds. oświetlenia przenośnego w firmie Mactronic. Dlatego renomowani producenci latarek podają wartość strumienia świetlnego na wyjściu latarki - faktyczną moc świecenia diody potwierdzoną normą ANSI, o czym informują na opakowaniach.
Równie często zdarza się, że producent podaję większość moc światła niż moc samej diody bez żadnego realnego uzasadnienia.
Pojemność akumulatora
Kolejną pułapką, która czyha na kupującego, jest informacja o długości działania lampki na akumulatorze i jego możliwości. Mierzona w miliamperogodzinach (mAh) wartość często ma się nijak do pojemności akumulatorów stosowanych w oświetleniu przenośnym, ale też e-papierosach czy samochodach elektrycznych. - Elektroniczni giganci, tacy jak Panasonic czy Samsung, zbliżają się do 3600 mAh w przypadku akumulatorów typu 18650. Tymczasem na rynku można znaleźć modele o rzekomo trzy razy większej pojemności, co jest fizycznie niemożliwe – mówi Cyprian Lemiech. Jak wynika z testów, podobne „wynalazki” rzadko kiedy osiągają wartość większą niż 2200 mAh, zdarza się również, że nie posiadają układu PCM, który powinien towarzyszyć ogniwom Li-On. – To zabezpieczenie chroniące przed przeładowaniem, rozładowaniem i zwarciem. Bez niego ogniwa mogą dalej pobierać energię, mimo naładowania do maksimum, co może prowadzić do uszkodzenia sprzętu – dodaje ekspert firmy Mactronic.
Uszkodzenie sprzętu to jedno, a drugie niebezpieczeństwo to narażanie naszego zdrowia i życia, akumulatory niewiadomego pochodzenia mogą po prostu wybuchnąć lub się zapalić podczas użytkowania lub podczas ładowania.
Waty a lumeny
Prawdziwą zagadką jest podawanie mocy latarki ujętej w watach – co najlepiej (a w zasadzie najgorzej) świadczy o producencie i oferowanym przez niego sprzęcie. Być może wynika to z faktu, że o watach jakiekolwiek pojęcie ma więcej osób, niż o lumenach – stąd działające na wyobraźnię liczby na opakowaniach, jak np. latarka o mocy 6000W. – Waty możemy spotkać w innym użytkowanym sprzęcie, na przykład żelazkach, które mają około 2000 wat. Tymczasem moc światła LED wyrażana w watach nie określa ilości światła, ale pobór prądu generowany przez diody i układa zasilania – mówi Cyprian Lemiech. Pojawienie się watów na opakowaniu latarki powinno być sygnałem ostrzegawczym – chyba, że lampka ma także… prasować.
Certyfikaty z sufitu
O tym, że oświetlenie, które mamy w ręce jest w pełni bezpieczne, odporne na wodę i upadki, a przede wszystkim warte swojej ceny, mają świadczyć wypisane na opakowanie certyfikaty. W przypadku latarek istotny jest stopień ochrony przed czynnikami zewnętrznymi (IP), a także certyfikat CE, świadczący o bezpieczeństwie. W tym ostatnim przypadku zyskujemy gwarancję, że urządzenie spełnia unijne dyrektywy dotyczące bezpieczeństwa – problem pojawia się często w chwili, gdy za nadrukiem na opakowaniu nie idzie posiadanie certyfikatu, o który jako klient możemy się upomnieć. Jeszcze trudniej jest uzyskać potwierdzenie wartości IP. – Istnieje międzynarodowa norma, która dokładnie opisuje, jak powinno zachowywać się lampka odporna na wodę, deszcz i pył. By sprzęt uzyskał certyfikat IP, potrzebne są ekspertyzy specjalistów. W Polsce wydają je na przykład eksperci z Politechniki Łódzkiej – mówi Cyprian Lemiech. Na przebadanie sprzętu przez naukowców z Laboratorium Badawczego Oświetlenia i Sprzętu Elektronicznego potrzeba jednak czasu i nakładów finansowych. O wiele łatwiej wyprodukować opakowanie z deklaracją dotyczącą IP, o którym przypominamy sobie, gdy lampka przestaje działać po pierwszym deszczu.
Co dalej? Najczęściej nic. Sprzętu z niewiadomego źródła najczęściej nie będziemy mogli reklamować ani serwisować.