Wiosenny wyjazd kondycyjny dla kolarzy kojarzy się głównie z miejscowością Calpe na hiszpańskim wybrzeżu Morza Śródziemnego. Przebywając na wakacjach letnich na Majorce stwierdziłem, że wyspa może być ciekawą alternatywą. Zwiedzając samochodem i rowerem tę wyspę zauważyłem wiele ciekawych tras i o dziwo pokrytych dobrym asfaltem (bo tak po prawdzie jakie siły natury mają go tam degradować :). Zarówno bardziej płaska część wyspy jak i zachodnia górzysta oferują wiele wyzwań dla kolarza.
ERROR: Content Element with uid "40929" and type "gridelements_pi1" has no rendering definition!
Po powrocie z wakacji, na kolejnych zawodach MTB „zasięgałem języka” wśród znajomych. Okazało się, że nie jestem jedyny który na to wpadł. Rozmowy pozwoliły określić najlepszy okres o raz miejsce na taką wyprawę. Przełom marca i kwietnia to optymalny moment, aby potrenować na Majorce. Wcześniej może się zdarzyć, że w wyższych partiach gór zastaniemy śnieg, później to w Polsce jest już pogoda umożliwiająca swobodne treningi i niekoniecznie trzeba szukać „cieplejszych krajów”.
Wybranym miejscem okazała się miejscowość Alcudia i jej okolice. Z dala od zgiełku stolicy wyspy – Palma de Mallorca, szybki i łatwy dostęp do zachodniej górzystej części wyspy. Trasy „po płaskim” zaczynają się w zasadzie zaraz po wyjściu z hotelu.
Logistyka dojazdu
Przyszedł czas na realizację pomysłu. Ostatecznie wybraliśmy się we dwójkę. Lot do Palmy z Berlina liniami EasyJet okazał się najbardziej ekonomiczny pomimo konieczności dojazdu i opłacenia parkingu. Dodatkowo można dobrać godziny lotów tam i z powrotem do własnych potrzeb (kilka lotów dziennie !!!). My wybraliśmy wylot o godz 6:00, w trasę wyruszyliśmy o 23:00 dnia poprzedniego mając załatwiony parking i transfer na lotnisko. Po opuszczeniu lotniska wsiedliśmy do autobusu komunikacji miejskiej (autobus nr 1), dojechaliśmy do centrum Palmy w okolice centrum przesiadkowego (Estacio Intermodal). Następnie z tegoż centrum kolejnym autobusem (autobus nr 351) dojechaliśmy pod sam hotel. Można też bezpośrednio z lotniska linią A32 dokonać tego samego bez przesiadek. Zamieszkaliśmy w hotelu umiejscowionym w rejonie Platja de Muro, pomiędzy Alcudia a Can Picafort. Cztery gwiazdki i wyżywienie HB w zupełności wystarcza – przecież cały dzień spędzamy na rowerze :). W hotelu zameldowaliśmy się około 13:00, wystarczyło czasu na rozpakowanie roweru, wizytę w wypożyczalni i mały wieczorny prolog.
Kilka słów o bagażu. Linie EasyJet pozwalają na całkiem sporej wielkości bagaże podręczne. Jednakże sprzęt rowerowy (buty, kask, bidony itp.) zajmuje sporo miejsca. Kolega zdecydował się na zabranie swojego roweru i dzięki temu mieliśmy możliwość spakowania wszystkich „gabarytów” razem z nim. W przeciwnym przypadku konieczne byłoby nadanie przynajmniej jednego większego bagażu.
Pierwsze wrażenia
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy wieczorem usiedliśmy na balkonie. „Tabuny” rowerzystów przemieszczających się z lewa do prawa i odwrotnie. Późniejsze dni pokazały, że nasz dwuosobowy peletonik należy do zdecydowanie najmniejszych. Powszechne były grupy kilku-kilunastosobowe, czasami mijaliśmy peletony 50-60 osobowe !!!. Trzeba zaznaczyć, że nie byli to wyłącznie „turyści”, większość z kolarzy reprezentowała niższy lub wyższy poziom amatorski. Sądząc po sprzęcie, ubiorze a przede wszystkim po „tempie przemieszczania się” niektórzy z nich mogli zasługiwać na miano półzawodowców !!!
Treningi dzień po dniu
Trasy treningów zostały zaplanowane przed wyjazdem na portalu Garmin Connect. Idea jaka przyświecała wyznaczaniu tras to trenować i zwiedzać 2 w 1
Dzień przylotu – Prolog (18km/40m w pionie)
Krótki wieczorny rowerowy spacer po najbliższej okolicy. Lekkie rozkręcenie nogi po całym dniu podróżowania, sprawdzenie sprzętu i rozeznanie w najbliższej okolicy.
Dzień 1 (104km/700m w pionie)
Pierwszy dzień - w założeniu płaski. "Perły i najpiękniejszy port wschodniego wybrzeża". Słynne sztuczne perły z Majorki (Manacor) zakupione, potem kawa w Porto Cristo urokliwym małym miasteczku portowym. W okolicy dwie jaskinie (nie zaliczone). W drodze powrotnej Arta ze swoimi dwoma świątyniami na wzgórzu i zakończeniem pięknej trasy rowerowej poprowadzonej po starej linii kolejowej (całość w szutrach). Miało być płasko na dobry początek, ale nazbierało się "trochę" w pionie (700 m).
Powoli się rozkręcałem po nie przepracowane zimie. Mariusz „ćwiczył” swoje, a ja próbowałem utrzymać mu się na kole. Spotykani na trasie kolarze w „ilościach hurtowych” niespotykanych nawet podczas wspólnych treningów w Polsce. Piękna pogoda, endorfiny wydzielone w dużych ilościach, uczucie pełnego spełnienia uczyniły z tego dnia wymarzony początek przygody.
Dzień 2 (90km/1880m w pionie)
Dzień drugi - zmiana planów. "Wyprawa na koniec świata". Miał być kolejny płaski etap, ale pogoda wymusiła zmianę planów i tym razem wyjazd na Formentor, pierwszy w pełni górzysty. Same górki nie powalają wysokością bezwzględną, ale podjazdy już dają znać o sobie. Na zakończenie mała płaska runda na zaliczenie dystansu :)
Przeglądanie prognoz pogody wymusiło zmianę planów. Przewidywania wskazywały na lekkie jej popsucie się w najbliższych dniach. Zdecydowaliśmy się wybrać na pierwszy z górzystych odcinków. 1900 metrów w pionie na 89 km czyni różnicę :) w porównaniu z poprzednim dniem. Zmęczenie było znacznie większe, ale satysfakcja gwarantowana.
Dzień 3 (116km/2800m w pionie)
Dzień trzeci - najtrudniejszy górzysty etap. "Piękno przyrody i najtrudniejszy podjazd". Nie do końca świadomy wybór takiego kierunku pętli sprawił, że była ona trudniejsza. Podjazd do Lluc od Pollensa jest zdecydowanie "sztywniejszy" niż ten od Caimari, natomiast powrót z Sa Calobra to "wisienka na torcie" sportowo i widokowo. Pogoda niestety niezbyt dopisała i większość trasy pokonywaliśmy w zachmurzeniu.
Tym razem pogoda już nie rozpieszczała, trochę popadało, było zimno, w najwyższych partiach trasy w chmurach spadała do kilu stopni Celsjusza. Ostatni płaski odcinek przejechaliśmy w słońcu i 20 stopniach :). Zmęczenie po kolejnym górskim etapie (2800m w pionie !!!) się nawarstwiło. Kolejny dzień (niedziela) postanowiliśmy spędzić nieco ulgowo.
Dzień 4 (100km/450m w pionie)
Dzień czwarty - płaska regeneracja po wyjazdach w góry. "Wyprawa po wino z Majorki". W dużym stopniu regeneracja po poprzednich dniach i przygotowanie do planowanego ciężkiego etapu na dzień następny. Piękne trasy poprzez pola, gaje oliwne, z dala od "cywilizacji". Mniejsze tempo jazdy, duża frajda, pogoda dopisała, czego więcej oczekiwać. W Santa Maria wizyta na niedzielnym targu i zakup wina w sławnej regionalnej winnicy (Macia Batle).
Tym razem pogoda w pełni dopisała, przy pomocy Garmin’a udało się wytyczyć naprawdę fantastyczną trasę wiodącą bocznymi prawie całkowicie wyludnionymi drogami, pośród pól, ogrodów. Widoki środkowej części wyspy z perspektywy roweru – bezcenne.
Dzień 5 (133km/2380m w pionie)
Dzień piąty - najdłuższy etap przez najwyższe góry. "Poprzez góry do perły zachodniego wybrzeża". Początek to końcówka dnia 3 tylko "w drugą stronę", podjazd do Lluc okazał się dużo łatwiejszy, potem środkiem masywu Sierra Tramuntana pod najwyższym szczytem (Puig Major) i szaleńczy zjazd do Port de Soller. Przerwa na kawę, podziwianie widoków i miejscowych atrakcji (np. zabytkowy drewniany tramwaj). Powrót to wyjazd z doliny "starą górską drogą" (obecnie jest tunel, ale niedostępny dla rowerzystów) czyli 7km i 7%.
Trudy podjazdu wynagradza zjazd do drugiego końca tunelu i potem powrót do hotelu po w miarę płaskiej trasie.
Kolejny fantastyczny dzień. W wysokich górach nieco chmur i trochę zimno, ale zjazd do Port de Soller oraz same miasteczko wynagradzają trudy „z nawiązką”. Wprawdzie na sam szczyt Puig Major prowadzi droga, ale jest to teren wojskowy :(. Płaskowyż z tunelami i zbiornikami wodnymi pozwala na delektowanie się górskimi krajobrazami. Etap długi i górzysty w pierwszej części (2380m w pionie) spowodował, że do hotelu dotarłem „na oparach”. W przyszłości „odwrócenie pętli” powinno dać jeszcze trudniejszy etap – podjazd z Port de Soller jest wprawdzie łagodniejszy ale za to dłuższy i od razu wspina się do najwyższego punktu.
Dzień 6 (114km/670m w pionie)
Dzień szósty - płasko z jednym podjazdem. "Odwiedziny u Chopina i George Sand". Na zakończenie płaski wyjazd do Valldemossa z jednym znaczącym podjazdem do samej miejscowości i klasztoru Kartuzów. Przerwa na kawę, sprawdzenie jak miewali się Chopin i Sand podczas pobytu na Majorce, a potem powrót do hotelu, drogami znanymi już z poprzednich dni.
Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Tak jest i tym razem. Na zakończenie pogoda dopisuje, trasa pozwala na regenerację i gwarantuje brak zakwasów w czasie podróży powrotnej.
Dzień 7
Powrót :(. Praktycznie wszystko to samo co opisane w akapicie Logistyka tylko w odwrotnej kolejności.
Podsumowanie:
Wspaniała przygoda, nie mówiąc o czysto sportowym treningu, w sprzyjających warunkach pogodowych. Krótkie chwile w chmurach i nieco niższej temperaturze pozwalały bardziej skupić się na celach sportowych. Jest czego żałować i myśleć o kolejnym takim wyjeździe
Podsumowanie tygodnia treningu na Majorce
Dzień | trasa w km | w pionie (w metrach) |
prolog | 18 | 40 |
dzień 1 | 104 | 700 |
dzień 2 | 90 | 1880 |
dzień 3 | 116 | 2800 |
dzień 4 | 100 | 450 |
dzień 5 | 133 | 2380 |
dzień 6 | 114 | 670 |
Razem | 675 | 8920 |