Skip to main content

Relacja z pierwszego spadochronowego rajdu rowerowego.

Autor: Michał Nowak
Autor przed budynkiem PTTK w Wiśle (foto: R. Talarek)
Autor przed budynkiem PTTK w Wiśle (foto: R. Talarek)

W dniach 4 -6 października 2012 roku odbył się II piknik spadochroniarski połączony z pierwszym spadochronowym rajdem rowerowym.

DZIEŃ 1
Rajd rozpoczął się w Bielsku Białej. Z dworca w Bielsku wyruszyliśmy do małego malowniczego miasteczka położonego w kotlinie – Brennej. Trasa wynosiła około 30 kilometrów. Trasa początkowo prowadziła główną drogą z Bielska do Wisły. Po około 13 kilometrach zjechaliśmy z głównej trasy i resztę drogi pokonaliśmy pobocznymi drogami ze znacznie zmniejszonym ruchem samochodowym. Zaraz za Grodźcem odbiliśmy na Kotelniczysko i jechaliśmy dość mocno górzystym kawałkiem drogi z mocnym zjazdem na końcu (około 60 kilometrów na liczniku bez pedałowania). Od Kotelniczyska do Brennej prowadziła już prosta 8 kilometrowa droga lekko nachylona do góry. Po 3 godzinach dojechaliśmy do centrum na postój oraz zwiedzanie miasteczka.
Po zwiedzeniu miasteczka oraz odpoczynku wyruszyliśmy w dalszą drogę do Wisły. Od miejscowych dowiedzieliśmy się o skrócie prowadzącym przez Górki Małe oraz Lipowiec. Trasa krótsza lecz bardziej stroma. Większe podjazdy zrekompensowały nam widoki oraz pogoda. Od Lipowca do samego Ustronia było już tylko z góry. Bez większych problemów dotarliśmy do rzeki i skręcając w lewo jechaliśmy dobrze przygotowaną drogą dla rowerów aż do samej Wisły. Naszym miejscem docelowym było Muzeum Spadochroniarstwa w Wiśle mieszczące się przy ulicy Przylesie 1a.
Po złożeniu bagaży pojechaliśmy jeszcze na objazd miasta. W sumie pokonaliśmy odległość 60 kilometrów.

DZIEŃ 2
W związku z tym że pogoda była piękna postanowiliśmy przejechać się w stronę skoczni Opens external link in new windowWisła Malinka i potem dalej w kierunku przełęczy Salmopol. Po powrocie i zjedzeniu obiadu Ponownie pojechaliśmy pod skocznię a następnie w kierunku Kubalonki. Widoki na tamę z tarasu widokowego przy pałacyku prezydenckim. Drugiego dnia liczniki pokazały 45 kilometrów.

DZIEŃ 3
Pogoda nadal była piękna. Trwały gorączkowe przygotowania do pikniku spadochroniarskiego. A my jak to na rowerzystów przystało stwierdziliśmy że przydało by się przejechać gdzieś poza drogi. Wybraliśmy się na Soszów. Niestety po dotarciu na Soszów Mały zorientowaliśmy się że nasze dokumenty zostały w pokoju więc dla spokoju (szliśmy wzdłuż granicy) postanowiliśmy zawrócić. Gdyby nie to spokojnie dostalibyśmy się do schroniska na Soszowie.
Po powrocie postanowiliśmy wybrać się na trwający piknik żeby pooglądać skoki oraz rekonstrukcję walk pomiędzy polskimi spadochroniarzami a niemiecką brygadą. Strzały, dym czyli sama radość.
O 15 godzinie przyszedł czas powiedzieć wszystkim do widzenia. Więc pożegnałem się i samotnie wyruszyłem do Opens external link in new windowSzczyrku. Czekała mnie mozolna wspinaczka na przełęcz Salmopol. Od samego noclegu do Szczytu droga prowadziła cały czas pod górę. O ile do Malinki droga była pod przyzwoitym nachyleniem. Patrząc na mapę stwierdziłem że jest „skrót” wzdłuż ulicy Niedźwiedziej. Owszem był tylko że nachylenie dało mi zdrowo popalić. Jak by tego było mało w połowie tej drogi skończył się asfalt i zaczęły kamienie po których nie dało się jechać i trzeba było prowadzić rower (nigdy więcej skrótów ).
Po powrocie na drogę rozpoczęła się mozolna wspinaczka. Nachylenie drogi było spore i co około 500 metrów nogi odmawiały mi współpracy więc zmuszony byłem robić sobie krótkie przerwy żeby się zregenerować przy okazji szukałem grzybów które pojawiły się w sporych ilościach.
Droga pod górę trwała 14 kilometrów. Byłem przeszczęśliwy po dotarciu na szczyt. Widoki przepiękne. Po krótkim odpoczynku i założeniu cieplejszego stroju pozostała już tylko droga w dół. Coś pięknego. Miałem przed sobą 10 kilometrów czystego zjazdu aż do samego centrum szczyrku. Ten dzień zakończył się na 40 przebytym kilometrze.

W niedzielę niestety pogoda pokrzyżowała moje plany powrotu do domu na rowerze (lało jak z cebra) więc byłem zmuszony jechać pociągiem z miejscowości Wilkowice. Pomimo niesprzyjającej aury i tak musiałem przejechać 10 kilometrów w strugach deszczu. Ostatecznie podczas tego rajdu przebyłem łącznie 165 kilometrów i zmoknięty i trochę wychłodzony szczęśliwie dotarłem do domu.

Już czekam na następny rajd i nowe wyzwania.

Poniżej graficzne opisy przebytych przez nas tras:

Opens external link in new windowDzień 1.1   Opens external link in new windowDzień 1.2     Opens external link in new windowDzień 2.1     Opens external link in new windowDzień 2.2    

Opens external link in new windowDzień 3.1   Opens external link in new windowDzień 3.2     Opens external link in new windowDzień 3.3