Słowacja - weekend z adrenaliną: tyrolka, spływ, rowery, viaferata i hulajnogi terenowe
Zapraszamy Was do Liptowa na przedłużony weekend pełen wrażeń. Dojazd z Polski bardzo prosty, z Górnego Śląska niecałe 200 km z Małopolski podobna odległość. Tutejsze ośrodki narciarskie są w Polsce bardzo popularne, kto nie słyszał o Kubińskiej Holi, Skiareál Roháče czy Snowland w Valčianskiej dolinie. Gorzej jest ze znajomością letniej oferty regionu, która jest bardzo szeroka.
Dłuższy 3-4-dniowy weekend powinien wystarczyć by móc nacieszyć się i poznać różne oblicza regionu.
Zacznijmy od oferty dla lubiących adrenalinę. Najdłuższa w Słowacji tyrolka zaprasza miłośników jazdy po linie z prędkością przekraczającą 80 km/h. To jedna z głównych letnich adrenalinowych atrakcji Kubińskiej Holi. Tyrolka obsługiwana jest przez kolej krzesełkową i czynna jest codziennie przy dobrej pogodzie.
Słowacką specjalnością są viaferaty. Szlaki górskie niespotykane w Polsce. W naszych górach sztuczne ułatwienie na szlakach polegają na umieszczonych w trudnych miejscach stalowych drabinach i łańcuchach. Do ich pokonania nie jest potrzebne żadne wyposażenie wspinaczkowe. Wystarczą umiejętności i obycie z wysokością i przestrzenią. Na Viaferatach jest inaczej. Konieczna jest uprząż, dwie lonże, kask a wskazane rękawice. Szlak w trudnych miejscach zabezpieczony jest stalową liną przytwierdzoną co kilka metrów do skały. Czasem spotyka się również sztuczne, stalowe stopnie i pięknie przeprowadzone mosty linowe. Poruszanie po viaferacie jest bezpieczne pod warunkiem respektowania kilku zasad.
1. Przed wyjazdem warto sprawdzić swoje oswojenie z wysokością i ekspozycją – jeśli nagle na szlaku wystraszysz się i głowa odmówi ciału ruchu, to będziesz miał poważny problem. Konieczna będzie ewakuacja, która może być kosztowna.
2. Jeśli nie masz własnej uprzęży, możesz wypożyczyć ją w jednej z kilku wypożyczalni, obsługa dopasuje ją i pomoże prawidłowo założyć.
3. Dokładnie wysłuchaj instrukcji przepinania lonży, podstawowa zasada mówi, że jedna lonża zawsze musi być zapięta do liny stalowej.
4. Przepinamy się w miejscach, gdzie lina stalowa przytwierdzona jest do skały. Najpierw jedna lonża, po niej druga. NaWET W NAJŁATWIEJSZYM Z POZORU MIEJSCU NIE PRZEPINAMY OBYDWU NA RAZ.
5. Na jednym odcinku stalowej liny, pomiędzy punktami przytwierdzenia powinna naraz znajdować się jedna osoba.
6. Kask musi być dobrze dopasowany i zapięty.
Zabawa jest przednia. Naszą wycieczkę zaczynamy w wypożyczalni sprzętu, dobór uprzęży i kasków, krótkie szkolenie i ruszamy w górę. Początkowo po asfalcie by po kilku minutach i zaopatrzeniu się w wodę wejść w wąwóz. Przez najbliższe dwie godziny czeka nas / was wspinaczka wzdłuż potoku. Wielu będzie zaskoczonych pojawiającymi się miejscami szynami kolejowymi i pordzewiałymi wózkami. Otóż przed laty była tu kopalnia rud, w wielu miejscach widać pozostałości po górniczej przeszłości. My jednak patrząc pod nogi pokonujemy kilometry i metry w pionie, jeszcze bez uprzęży.
Po mniej więcej dwóch godzinach podejścia przerywanego foto pauzami docieramy do miejsca, od którego konieczne będzie używanie lonży. Ubieramy uprzęże, zakładamy kaski i ruszamy. Pierwszy trawers staje się testem odporności na ekspozycję. Niby wysokość niewielka jednak może sprawić nagłe przyklejenie do skały i stwierdzenia „dalej nie idę”. W tym miejscu to nie problem, można zawrócić i bezpiecznie wycofać się na parking. Idziemy dalej, trasa jest piękna, bliskość potoku i osłona drzew chronią przed upałem, który doskwiera nam od rana. Wspinaczka po linach przerywana jest odcinkami łatwymi. Docieramy w końcu do słynnych linowych mostków, metalowe szczebelki zamocowane na dwóch linach, dwie liny na wysokości ramion i kilkanaście metrów pustki pod. Jest cudownie, po kolei wpinamy się w górne liny i powoli pokonujemy ten odcinek. Szlak nie jest trudny, wymaga kondycji i obycia z ekspozycją. Kończy się miejscem z ławą, stołem i skrzynką z księgą gości. Zdejmujemy uprzęże i kaski, wpisujemy się do księgi i spragnieni idziemy do schroniska. Zimna kofola i piwo smakują tu inaczej, są nagrodą za pokonanie 930 m różnicy poziomów i 6 km podejścia.
Przerwa szybko się kończy, chcemy skorzystać z jeszcze jednej atrakcji. Nie chce nam się schodzić z buta na parking i postanawiamy zjechać do bazy na terenowych hulajnogach. To dla dużej części naszej grupy nowość, hulajnogi na dużych kołach, szerokich oponach i tarczowych hamulcach nie jest trudna do opanowania. Obowiązują tu zasady podobne jak na rowerze, zaczynamy hamować tylnym hamulcem, po chwili dołączamy przedni. Trasa początkowo prowadzi po asfalcie, frajda zaczyna się po ostrym zakręcie w prawo i zmianie nawierzchni. Wąska leśna szutrowa ścieżka wymusza w wielu miejscach jazdę na hamulcach, w powietrzu czuć zapach palonych klocków. Proste odcinki co raz kończą się jak to w górach, zakrętami o 180 stopni. Nawierzchnia wymusza wzmożoną uwagę, trasę trzeba cały czas obserwować, by nie wjechać na kamień, czy w koleinę.
Zabawę kończymy prostym, szybkim odcinkiem do wypożyczalni, od której rozpoczęliśmy naszą wycieczkę na viaferate i hulajnogi.
Dla uspokojenia poziomu adrenaliny dzień kończymy wizytą w Muzeum kolejki wąskotorowej i godzinną przejażdżką „Orawską Leśną železnica”. Fajna atrakcja dla starych i młodych.
Dla odmiany na kolejny dzień zaplanowaliśmy aktywności bardziej spokojne, zaczynamy od spływu Orawą. Na początek zdziwienie, tutejsze tratwy wykonane są z pełnych bali, w przeciwieństwie do tych znanych z Dunajca zbijanych ze świerkowych desek czółen. Łódź składa się z pięciu czółen długich na ok. 6 m i szerokich na 38–48 cm.
Tratwy orawskie są ciężkie, rzeka spokojniejsza od Dunajca. Spokój spływu rekompensuje widok dominującego Orawskiego Hradu, zamku zbudowanego na wybitnym wzniesieniu ponad 120 m nad poziomem rzeki. Z tratwy zamek wygląda jeszcze bardziej imponująco niż z każdego innego punktu. Spływ kończymy pod zamkiem. Wracamy do najbardziej osobistego środka lokomocji i na własnych nogach wdrapujemy się na zamek, zainteresowanych historią zapraszam do wyszukiwarek.
Przygodę z wodą można kontynuować na jeziorze Orawskim, rejs statkiem, wraz z postojem na wyspie trwa około 90 minut.
Polecamy galerię zdjęć:
- Weekend z adrenaliną na Słowacji
Moje wizyty na Słowacji zawsze związane są z serem. Ser musi pojawić się na talerzu. Miłośnicy słowackich rzemieślniczych serów koniecznie muszą odwiedzić Salaš krajinka, rodzinna firma całą produkcję sprzedaję w firmowym sklepie i własnej restauracji. Z restauracyjnej sali można podejrzeć co robią zwierzaki w stodole, gości od „pracowników” dzielą jedynie duże okna.
Polecam deskę miejscowych serów i wręcz rewelacyjną zupę z bryndzy – smak wart przyjazdu.
Zaopatrzeni w sery zwiedzamy jeszcze Vlkolínec, skansen wsi. Różni się od wielu innych tym, że jest zamieszkały, domy zamieszkałe mieszają się tu z ekspozycją muzealną.
Kończymy wycieczkę krótką przejażdżką rowerową w okolicach zimowego ośrodka Snowland. Widoki zaskakują, wystarczy zjechać z drogi na ścieżki między polami, by znaleźć się w otoczeniu gór.
Noclegi: można obrać jedną bazę wypadową lub jak by zmieniać miejsca noclegowe, jedno i drugie rozwiązanie ma plusy i minusy. Wasz wybór.
- Bike Park Czarna Góra – NS Bikes: jazda pod okiem trenera kadry
- Pierwszy Bike Park w północnej Polsce